poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Schronisko-oczami psa

Trafiłem tutaj przypadkiem. Mój właściciel nie zaplanował wszystkiego dokładnie. Przywiązał mnie do drzewa zbyt cienkim sznurem. Przegryzłem go. Zajęło mi to kilka dni. Bez wody i jedzenia- dałem radę. Nie błąkałem się zbyt długo, złapali mnie.
Teraz mieszkam w schronisku, właśnie dziś mijają 3 lata. Codziennie to samo. Rano karmienie, sprzątanie, później wybieg , znowu karmienie i sprzątanie. Dni wloką się jeden za drugim. Jedyną rozrywką są ludzie przychodzący nas oglądać. Bywają naprawdę ciekawe przypadki. Teraz po kilku latach pobytu umiem ich już rozróżnić.
Część z nich to prawdziwi miłośnicy zwierząt. Krążą między boksami mrucząc do psów ciepłym głosem. Przeważnie wybierają jednego szczęśliwca i wychodzą aby za schroniskową bramą rozpocząć wspólną nową drogę życia.
Drugi typ to „lalusie”. Kierując się dobrymi chęciami trafiają do schroniska w poszukiwaniu „przyjaciela”. Po obejrzeniu kilku bardziej drastycznych przypadków wychodzą samotnie aby nigdy już nie wrócić.
Następni to „napaleńcy”- przeważnie rodziny z dziećmi. Chodzą między boksami szczebiocząc radośnie i wpychając paluchy pomiędzy kraty. Entuzjazm z nich kipi. Po wielu ochach i achach w końcu wybierają psa. Wychodzą razem , zadowoleni, tylko że ja już wiem że ich „szczęśliwiec” wróci za tydzień-sam. Złamany traumatycznym przeżyciem, posiadaniem domu „na chwilę” , zaszyje się w budzie, z której pewnie już nigdy nie wyjdzie.
Czasami przychodzą ludzie których nazywam „aniołami”, przeważnie przychodzą samotnie.
W ich oczach czai się głęboki smutek. Są to ludzie którzy dobrze znają smak samotności. Powody ich przyjścia bywają różne. Ale mają jedną wspólną cechę-potrafią zrozumieć psa i pokochać go prawdziwą miłością. Przeważnie wiedzą jak to jest nie mieć nic i dlatego tak dużo potrafią z siebie dać. Psy które wychodzą z aniołami nie wracają już nigdy.
Czasami przychodzą ludzie z fundacji. Przeważnie wybierają psy w typie rasy- tak zwanych szczęściarzy. Przypominasz jakąś rasę – masz farta. Jesteś typowym pospolitym kundlem- masz dużo mniejsze szanse.
Przykłady na ludzi odwiedzających schron można mnożyć i mnożyć. Takie wizyty to nasza jedyna rozrywka, z której nieraz czerpiemy niemałą uciechę. Bywa że paniusie na szpileczkach , zemdlone zapachem schroniska cieniutkim głosikiem pytają o „joreczka z rodowodem”. Zdarza się że osiedlowe „karki” przychodzą aby adoptować „ostrego psa , najlepiej amstafa albo pitbulla” i w ten sposób podbudować swoje zerowe ego. Zawsze wtedy podziwiam pokerowe miny pracowników, którym nie pozostaje tak naprawdę nic innego niż pusty śmiech. Opisane wyżej przypadki odsyła się w kwitkiem.
Skoro już dobrnęliście tutaj pewnie chcielibyście poznać moją historię.
Żyję tutaj z etykietką psa -mordercy. Przyznaję, zapracowałem na nią. Mam na koncie kilka pogryzień, ucieczki, stawienie się pracownikom. Jednak nikomu nigdy nie zrobiłem prawdziwej krzywdy, moje „ofiary” nie mają nawet blizn. Doskonale znam swoją siłę i wiem jak ugryźć żeby zabolało ale tylko przez chwilę.
Prawda wygląda tak że ja chcę tu zostać. Chcę spędzić resztę życia za kratami,w schroniskowym boksie. Mam tutaj ciszę, spokój -to czego chce najbardziej. Nie przeszkadza mi nawet ta emocjonalna pustka...
Pokochałem raz człowieka. Miłością szczerą i dozgonną- poprostu psią. Mówią że pierwsza miłość bywa tą ostatnią. Tak było w moim przypadku.
W zeszłym roku odwiedziła nasze schronisko pewna dziewczyna. Zatrzymała się przy moim boksie. Stała długo nic nie mówiąc. Patrzyliśmy sobie w oczy i oboje wiedzieliśmy że to jest „to”. Pomimo protestów i ostrzeżeń pracowników wyprowadziła mnie z boksu i zabrała na spacer. Siedzieliśmy całe popołudnie na łące w ciszy, ciesząc się swoją obecnością. Przychodziła codziennie. Zawsze miała dla mnie dobre słowo i smaczny kąsek. Trafiłem do raju. Rozpoczęła starania o adopcję. Nie było łatwo. Miałem przyklejoną łatkę „groźny pies”. Zaliczaliśmy liczne próby i testy. W końcu dostała zgodę. Nadszedł wielki dzień. W końcu ja też miałem mieć dom.
Siedziałem jak na szpilkach. Nic nie zjadłem. Godzinami wpatrywałem się w drzwi.
Nie przyszła...
Mijały dni, później miesiące. Zobojętniałem na wszystko, już nawet nie chciało mi się wychodzić z budy. Myślałem że to wszystko wkrótce się skończy. Wtedy pojawił się On. Podszedł do mojego boksu mówiąc „Miała rację, wyglądasz na prawdziwego bandytę”. Kucnął i zaczął snuć swoją opowieść. Ania -dziewczyna która miała mnie adoptować- nie zapomniała o mnie. Przyjechała w ten wyczekiwany przeze mnie dzień do schroniska. Nie dotarła jednak nigdy a miejsce- na przejściu dla pieszych 300 m od schroniska potrącił ją samochód. Ania zginęła na miejscu. On – jej mąż -nie mógł mi tego wybaczyć. Minęły miesiące zanim przegrał walkę z samym sobą i przyszedł żeby poznać psa, który tak mocno zawładnął sercem jego żony.
Ze schroniska wyszliśmy razem. Potrzebowaliśmy się nawzajem. Ja potrzebowałem domu a On kogoś kto zmniejszy pustkę po odejściu Ani.
Oczekujecie happy endu? Niestety tutaj go zabraknie.
Żyjemy obok siebie, obaj pogrążeni w żałobie po osobie która kiedyś nas połączyła po to aby teraz na zawsze stanąć między nami....

1 komentarz: