niedziela, 13 grudnia 2015

Esterka- wyimaginowana historia prawdziwego psa



To ja Esterka. Wołam Cię... po cichutku, już ochrypłam. Nie mam siły. Tyle dni, miesięcy lat. Już mnie nie słyszysz, chociaż kiedyś zrywałeś się za każdym razem, kiedy chciałam mieć Cię przy sobie. Wystarczyło cicho zapiszczeć,   a Ty już byłeś obok. Do szczęścia wystarczała mi twoja obecność. Tak bardzo mnie kochałeś. A jak tak bardzo kochałam Ciebie.
W jaki sposób tak wielka miłość mogła umrzeć tak szybko?
Kiedyś byliśmy tylko ja i Ty. Wtuleni w siebie, rozumiejący się bez słów.
Teraz Ty masz rodzinę, w której nie ma dla mnie miejsca.
Kiedyś spałam w Twoim łóżku, czując na sierści Twój oddech, a na grzebiecie ciepły dotyk Twojej ręki.
Dzisiaj czuję tylko ciasną obroże na szyi, chłód łańcucha i zimne deski budy pod brzuchem.
Za parę dni będą Święta. Kiedyś znajdowałam wielką kość pod choinką. Tak bardzo się cieszyłeś, kiedy rozrywałam kokardę zębami i leżąc na Twoich stopach bawiłam się moim prezentem.
Teraz nie obchodzi Cię to co się ze mną dzieje. Wziąłeś na siebie odpowiedzialność za mój los- w Twoim mniemaniu. Przecież mam gdzie spać- piernat zamieniłam na zimne deski budy.
Patrzę przez szybę na przeszłość i na Wasze szczęście. Mają tyle wspólnego- mogę to zobaczyć- jedno w snach, drugie w teraźniejszości, ale niczego nie mogę już dotknąć.
Miałam być Twoja przyjaciółką, towarzyszką, powiernicą. Dzisiaj jestem kłopotem, wyrzutkiem, niedogodnością.
Znowu zbierzecie się całą rodziną przy wigilijnym stole. Obdarujecie się prezentami, życzeniami. Będzie ciepło i przytulnie. Czy któreś z Was zauważy cień psa widoczny za szybą? Psa, który miał kiedyś wszystko a teraz nie ma nic. Psa któremu odebrano wolność, godność i szansę?
Największym okrucieństwem z Twojej strony było pokazanie mi drugiej strony lustra. Jak to jest być kochanym , chcianym, potrzebnym psem. Teraz nie mam nic, poza wspomnieniami które wciaż bolą.
Uwiązałeś mnie na łańcuchu swoich wydumanych obowiązków, krzyczących wyrzutów sumienia i  nic nie wartych obietnic.
Pozwól mi odejść. Po raz pierwszy od dawna- zrób coś dla mnie- uwolnij mnie.
Nie urodziłam się po to aby czekać na ochłapy Twojej miłości. Mam swoją godność. Mam  marzenia, mimo tego co musiałam przejść- "dzięki" Tobie.
Wciąż Cię kocham i błagam-pozwól mi odejść do ludzi, dla których będę wszystkim- tak jak Ty byłeś kiedys wszystkim dla mnie...
Esterka...

wtorek, 24 listopada 2015

Anori - kiedy śmierć puka do drzwi, ale nikt nie ma zamiaru jej otworzyć...


Piękny, młody malamut. Historia jak dziesiątki innych- wywalony jak śmieć przez jedną osobę, pokochany za zabój przez drugą.
Jak każda z naszych adopcji, powinna skończyć się happy endem- żyli długo i szczęśliwie przez wiele lat.
Anori walczy właśnie teraz o życie. Ja i Ty siedzimy spokojnie przed ekranem komputera, a on walczy z całych sił o to, aby nie opuszczać ludzi, którzy oddali mu całe swoje serca, dusze.
On dostałby spokój i cieszę- bez bólu. Ale jak każdy pies, nie myśli sobie, myśli o ludziach których musiał by tutaj zostawić.
Ludziach, którym złamie serca, ludziach, którzy robią wszystko, aby go uratować, dać mu kolejną szansę.
Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Anori poprostu ciągnął na spacerze na smyczy mniej niż zwykle. Czujne oko ukochanej opiekunki odrazu wychwyciło małą zmianę, pies trafił do weterynarza.
Badania dały niespodziewany i wstrząsający rezultat- pies nie ma prawie w ogóle czerwonych ciałek krwi. Kolejne testy, badania. Nie można znaleźć przyczyny. Konsultacje, transfuzje, łzy.
Nie było ani poprawy, ani pogorszenia.
Dzisiaj pies nie był w stanie się podnieść. Wstał na chwiejnych łapach dopiero na widok ukochanej Pani.
Nie wiemy co mu jest, wiemy natomiast, że nie cierpi. Nie pozwolimy mu cierpieć.
Nadal walczy, chce żyć. Kiedy on się podda, poddamy się i my, nic na siłę.
Po co ta historia? Po to żeby po raz kolejny pokazać że nie ma nic pewnego, niestety na tym świcie.
Ktoś powie- "to niesprawiedliwe"- będzie miał rację.
Korzystajcie z " tu i teraz". Jutro to pojęcie względne, które może rozwiać się jak poranna mgła.
Nie wstydźcie się kochać swoich przyjaciół- kosmatych przyjaciół.
Inga i Łukasz się nie wstydzą i zrobią wszystko, aby och przyjaciel Anori wrócił do nich cały i zdrowy.
"To tylko pies, tak mówisz"
To aż pies- zasługujący na miłość, szansę, leczenie, oddanie. Czasami bardziej niż człowiek.
Anori walczy, walczą jego opiekunowie- o każdy dzień, o każdą szansę. Niech będą przykładem dla innych, dla tych, którym być może kiedyś braknie odwagi.
Warto walczyć o marzenia, tylko wtedy mają szansę się spełnić...


sobota, 31 października 2015

Alf i Berni w akcji, między niebem a ziemią, odcinek być może ostatni

- Alllllllllf głupku słyszysz mnie??????????????
Ło Jezu przecież w domu jestem, Alfa tu nie ma, śniło mi się... Berni powrócił powoli do rzeczywistości...
- Czego????  brzmiała jak zwykle miła odpowiedź.
- Alf to Ty?- Berni wciąż nie mógł uwierzyć.
- Nie , Święty Walenty, śpię jak zwykle,czego chcesz?
- Alf jak to? Ja w domu jestem, jakim cudem mnie słyszysz?
- W niebie jestem to słyszę co mamroczesz - Alf swoim starym zwyczajem przewrócił oczami.
- Ale że jak w niebie?
- Normalnie moronie,. Umarłem, w niebie jestem,
- Co???? Jak to umarłeś?
- No wziąłem, się zawinąłem i nie ma mnie na świecie. Nie żyję, jestem ded, odszedłem czy jak to se nazwiesz.
- Ale jak to umarłeś?- Berni nie mógł znowu ogarnąć rzeczywistości.
- Normalnie- zachorowałem, nie reagowałem na leczenie i umarłem, czy to tak ciężko ogarnąć?
- No tak, bo czekał na Ciebie dom.
- Jaki dom, chyba wirtualny...
- No nie. To, że nie mieszkam w hotelu nie znaczy, że nie wiem co w trawie piszczy. Miałeś na chatę jechać, do Aśki.
Alf zmartwiał, zastygł. Może siedział na chmurce, może robił co innego. Ale to imię wywołało tysiące wspomnień.
- Jak to do Aśki? Przecież minęło tyle lat, a ona nie mogła mnie zabrać.
- No podobno teraz mogła, za 2 miesiące. Dom kupiła, nawet zapłaciła już za Twój kojec, żebyś nie zeżarł jej męża.
To był moment, w którym rozsypało by się życie Alfa, gdyby jeszcze je miał...
Piękny dostojny, zniszczony pies, który przegrał wszystko. Miłość, życie szansę.
Odszedł bo tak zdecydował, w zasadzie nie miał już po co żyć.
- te Berni ale co teraz?
- Jak to co? Nic.
- Miałem mieć dom, rodzinę i taki koniec...
- No Ty masz spokój. A ona wciąż płacze. Siedzi, ogląda zdjęcia i nie może sobie wybaczyć. Ani sobie tego, że nie zabrała Cię wcześniej, ano Tobie tego, że umarłeś.
- Ja chcę wrócić, zrobię wszystko, czekałem na to 6,5 roku.
- Alf nie możesz wrócić, nie masz do czego wracać. Umarłeś, podjąłeś decyzję...
- Nie, nie nie. Ja mogę , chcę wrócić. Nie mogę jej tego zrobić, nie mogę jej teraz zostawić!!!!
- Możesz i musisz. Już nic nie zrobisz, jedyne co możesz to spoczywać w spokoju. A my wszyscy będziemy o Tobie pamiętać. Ni damy Ci umrzeć w naszej pamięci. Żegnaj przyjacielu....

piątek, 25 września 2015

Gracka Packa, pies duch



Gracka jest teraz duchem, cieniem. Czymś/ kimś, czego nie możemy już zobaczyć.
Nie znalazła spokoju i być może nigdy go nie znajdzie.
Po cichu przemyka w miejscach, gdzie kiedyś ktoś ją kochał. W miejscach, gdzie być może, ktoś popełnił błąd ,a ona zapłaciła za to swoim życiem.
Miała tyle planów, nadziei i werwy. Chciała żyć, kochać, być. Nie dostała odpowiedzi. No może odpowiedź od śmierci, która ją zabrała za wcześnie.
Jaka jest jej historia?
Wymarzona, wyczekana, ukochana? Wyrzucona, zaginiona, nie odnaleziona?
Tego nie wie nikt, no może nikt poza Gracką...
Tak bardzo chcieliśmy jej pomóc.
Podobno "przyjaciele są jak ciche anioły, które podtrzymują nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać".
Gracka spotkała na swej drodze anioła. Kogoś, kto bez pytań i formalności postanowił "ukochać" ją z daleka. Na co zdała się ta miłość? Na nic.
Gracka odeszła. Nie żyje i już nic nam jej nie przywróci.
Możemy walczyć z wyrzutami sumienia, niemocą, złością na los.
Tylko, że to niczego nie zmieni. Gracki nie ma i już nigdy nie będzie.
Znowu pytania- dlaczego, po co, czemu?
Gracka kochała całą sobą. Czerpała  z życia zachłannymi łapami. Tak bardzo chciała żyć. Tak bardzo chciała odnaleźć swoją drugą- ludzką połówkę.
Nie miała na to szansy. Odebrała nam ją choroba.
Mimo tego, co napisałam na początku- być może Gracka jest teraz szczęśliwa. Nie musi oglądać świata zza krat, czekając na ochłapy ludzkiej uwagi.
Umrzeć było łatwiej - dla niej, nie dla nas.
Ile jeszcze psów musi złożyć swe życie na ołtarzu ludzkiej głupoty?
Ile jeszcze psów trzeba poświęcić?
Gracja- Gracka, nasza ukochana, "maleńka" królowa...
Nie mamy jej już nic do powiedzenia, jest za późno....

sobota, 15 sierpnia 2015

Negrulec, malamut w przebraniu



Negro- widoczny na powyższym zdjęciu. Jeszcze kolorowym, wkrótce czarno- białym. Negro umiera i nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić.
Może od początku. Dawno temu Negro trafił pod opiekę Fundacji Adopcje Malamutów. Przypadkiem- błąkał się z malamutką. Nie dało się zabrać jednego psa, drugiemu mówiąc " radź sobie sam". Jak to zwykle bywa, pies a raczej suka w typie rasy szybko znalazła dom, Negro został.
Cóż było z nim począć? Zamieszkał u naszej Izy, na domu tymczasowym , ale w sumie stałym. Nikt nie chciał go adoptować, nikt o niego nie pytał.
Prawie idealnie wpasował się w stado dwóch malamucic, udając malamuta w czarnym przebraniu.
Starszy, rozpieszczany, wychuchany. Tak miało być zawsze.. Jednak ani dla ludzi, ani dla psów, nie ma żadnego zawsze.
Starość i choroba, dopadła także Negrusia, który wydawał się być stałym "elementem" domu, rodziny, stada.
I mimo świadomości, że przecież tak musi, musiało być ciężko pogodzić się z faktem, że Negro odchodzi. Powoli, lecz nieubłaganie. Weterynarz, leki, papki to teraz codzienność. Ale co z tego. Przecież to rodzina, psio- ludzka rodzina, o której członka walczy się do końca.
Negro ma nowotwór z przerzutami. Nie ma dla niego ratunku.
Jednak ciężko pogodzić się z tą myślą, że przyjaciel musi odejść, że to już, że to za chwilę.
Przez głowę biegną gorączkowe myśli- chemioterapia, drogie leki polecone przez onkologa. Może zabieg, który da mu kilka miesięcy. Da a może nie da?
Wyrzuty sumienia- czy zrobiłam wszystko co mogłam.
Ja znowu jako widz mogę powiedzieć- ZROBIŁAŚ. Dałaś mu dom i miłość, niby niewiele a jednak wszystko. A teraz jedyne co Ci pozostaje to pozwolić mu odejść, wtedy, kiedy zobaczysz, że nie ma w nim już woli życia...
Kolejny raz powraca temat śmierci, wyrzutów sumienia i ludzkiego cierpienia. Pies zasypia i nie czuje już bólu, człowiek zostaje z pustymi rękami i pustym miejscem w domu.
To człowiek boryka ze wspomnieniami, smutkiem , żalem , sumieniem. Pies śpi spokojnie, wdzięczny za każdy przejaw miłości i troski który otrzymał.
Czasami trzeba cieszyć się dniem dzisiejszym, nie zastanawiając się tym co będzie jutro. tego właśnie uczą nas psy. Tak jak Negro uczy Izę- merda ogonem, biega po ogródku, z apetytem zjada swoje papki. Żyje i czerpie z życia pełnymi łapami. My też powinniśmy, ucząc się od psów poszanowania dla tego co mamy i miłości dla tych, którzy dali nam to co najważniejsze...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Smutna Madzia





Jestem Madzia i nie mam domu....Moje zdjęcia, tak jak moje życie, jest czarno- białe....
Mieszkam w schronisku, za kratami już od wielu, wielu dni. Niby jest tu lepiej niż na ulicy, przynajmniej mam co jeść i nikt mnie nie bije, nie rzuca we mnie kamieniami.
Kiedyś miałam dom, pamiętam to miejsce jak przez mgłę. Byłam kochana, było mi ciepło, całe dnie spędzałam na kolanach moich opiekunów.
Byłam wypieszczona, ciągle głaskana, przytulana. Podsuwano mi najlepsze kąski.
Któregoś dnia coś się zmieniło, z dnia na dzień przestałam być ukochanym pieskiem, stałam się zbędnym przedmiotem. W końcu wylądowałam na ulicy. Wierzyłam w to, że zabiorą mnie spowrotem, że
wrócą po mnie. Myliłam się, z każdym dniem moja nadzieja była coraz mniejsza. Chudłam moja sierść stała się brudna i matowa. Spałam byle gdzie, jadłam to, co udało mi się znaleźć. Nieraz, przechodząc koło
ludzkich domów patrzyłam przez pręty ogrodzeń na szczęśliwe psy, psy, które miały właścicieli. Zadbane, pachnące, najedzone, zaopiekowane. Ja też kiedyś taka byłam. Czasami ktoś zlitował się nade mną i
dawał coś do jedzenia. Innym razem przepędzano mnie kamieniami... Przywykłam do takiego życia, chociaż wciąż prześladowały mnie wspomnienia o przeszłości.
W końcu trafiłam do schroniska. Mieszkam za kratami, ale przynajmniej jestem bezpieczna. Mówią na mnie tutaj Smutna Madzia. Nie umiem sobie poradzić, inne psy często mi dokuczają. Śmieją się ze mnie, bo
wciąż mam nadzieję na nowy dom. Głównie siedzę w budzie, tam mam święty spokój. Jedynymi chwilami szczęścia dla mnie są momenty, kiedy jakiś człowiek się mną zainteresuje. Przytulam się wtedy do niego lub
próbuję wdrapać się mu na ręce myśląc- może nie odniesie mnie znów do więzienia. Niestety, za każdym razem wracam.
Będę wierną i oddaną przyjaciółką. Nie będę kłopotliwym psem. Postaram się być niewidzialna. Nie mam w sobie agresji. Mogę zamieszkać nawet w małym mieszkaniu- jestem malutka. Nie potrzebuję dużo miejsca ani dużo jedzenia. Nie muszę chodzić na długie, forsowne spacery. Wystarczy tylko, że będziesz ze mną. Możesz być biedny i mieć tylko mnie na świecie. Będę Cię kochać do końca moich dni. Tylko błagam, zabierz
mnie ze sobą do domu, nie wiem ile jeszcze tu wytrzymam....

Kontakt w sprawie adopcji Madzi:
Iwona 793993779
iwoniam@poczta.onet.pl

Madzia przebywa w schronisku w Racławicach koło Miechowa, ok. 40 km od Krakowa. Dowieziemy ją do nowego domu!

sobota, 18 kwietnia 2015

Wiktor- Cortez- kiedy rozstania nadszedł czas...



Niestety kolejny raz będzie o życiu i śmierci.
Życiu tych, którzy zostali i cierpią, i śmierci tych, którzy musieli odejść za wcześnie.
Następna historia ludzi i psa. Psa zaniedbanego, odebranego osobie, która nigdy nie powinna mieć nic wspólnego ze zwierzętami. Osobie, która dawno temu zapomniała czym jest empatia, sumienie i dobro.
Kiedy Wiktor- Cortez trafił pod naszą opiekę, był cieniem psa. Zagłodzony, zapchlony, zaniedbany. Kolejny pies, wypatrzony przez osoby o wielkim sercu. Osoby, które nie pierwszy raz nam pomogły.
Wiktorek chyba nigdy nie miał normalnego domu. Był psem typowo podwórkowym/ łańcuchowym. Nie znał żadnych komend, nigdy nie mieszkał w mieszkaniu/ domu. Nikt nigdy tak naprawdę się nim nie interesował.
Jednak Wiktor miał to wszystko pod ogonem. Kochał ludzi i inne zwierzaki. Mimo, że wyglądał jak żywy trup, czerpał z życia pełnymi garściami.
Był kontaktowy, łagodny, przyjacielski. Każdego wolontariusza witał zawsze z uśmiechem na pysku. Mimo że był prawie rasowy, kolejki nie ustawiały się w sprawie jego adopcji.
W końcu los się do niego uśmiechnął- odwiedził nas Kuba, który po pierwszej wizycie w hotelu, wybrał swojego faworyta. Adopcja nie odbyła się ani szybko, ani łatwo. Jednak mięliśmy pewność, że Wiktor wychodząc z hotelu, już nigdy do niego nie wróci. Na takie domu czekamy, takich domów życzymy wszystkim naszym podopiecznym.
Wiktor stał się Cortezem. Błyskawicznie z „wsiowego Burka” stał się psem miastowym. Dzięki cierpliwości i zaangażowaniu Kuby i Moniki, Cortez szybko przyzwyczaił się do nowego życia. Kiedyś nie mając nic, teraz otrzymał wszystko- ot tak po prostu.
Wspólne wyjazdy na wakacje- Cortez stał się psem światowym. I idealnym- przynajmniej w jakiejś części. Razem ze swoimi opiekunami, odważnie przemierzał świat, nie bojąc się nowych wyzwań.
Nauczył się zostawania samemu, jazdy tramwajem, chodzenia po płytkach. Rzeczy dla nas prozaiczne, dla niego nowe i czasem przerażające. Dał radę, bo nie był już sam. Miał dom, w końcu taki prawdziwy i najlepszy. Każdy dzień był małym zwycięstwem, kolejnym krokiem we wspólną świetlaną przyszłość.
Posiadanie psa to nie tylko blaski ale i cienie. Kuba jest osobą bardzo aktywną, kochającą ruch. Biega w maratonach, dystans kilkudziesięciu kilometrów to dla niego codzienność. Adoptując psa, nie bez powodu wybrał północniaka- przecież te psy stworzone są do ruchu. Jednak kiedy okazało się, że Cortez ze względu na wiek i kondycję nie jest w stanie dotrzymać kroku swojemu opiekunowi, aktywność Kuby została dostosowana do możliwości psa. Ani słowa skargi, ani słowa żalu. Po prostu przyjaźń.
Chciała bym dopisać zakończenie, że żyli długo i szczęśliwie... Niestety życie wybrało inaczej. Cortez odszedł, a raczej pozwolono mu odejść- to świadectwo wielkiej empatii i braku egozimu.
Wygrała choroba- okrutna, bezwzględna.
Mimo miesięcy walki Corteza nie ma już wśród nas. Pozostawił po sobie piękne wspomnienia. Ale zostały także smutek i żal. Dlaczego? Miał tylko 8 lat. Dlaczego on? Pytania bez odpowiedzi.
Wiele osób marzy o raju, wyobraża sobie jak tam jest. A ja wiem, że Cortez przez ostatni rok miał psi raj na ziemi. W końcu ktoś go kochał, komuś na nim zależało.
Toi strasznie smutne, kiedy uśmiech losu okazuje się ironią.
Cortez już nie cierpi, jednak pozostawił po sobie niezapomniany ślad. Ślad w sercach ludzi, którzy widzieli w nim upragnionego przyjaciela i spełnienie marzeń. Podobno czas leczy rany, więc trzeba poczekać.
MONIKO I KUBO dziękuję za Waszą bezinteresowną miłość i za przedsmak psiego raju dla Corteza.
Ścieżki wspólnie przedeptane i wspomnienia o psiej miłości ... Czy czas poskleja rozdarte ludzkie serce?

Wątpię....

sobota, 14 marca 2015

Bronek S. - kot z piekła rodem...


4 miesiące temu diabeł we mnie wstąpił i sprowadziłam do domu kota...
Kot marzył mi się od zawsze, ale jakoś tak nie zawsze było mi po drodze. Niby chciałam, ale jakoś nigdy nie wychodziło. Poza tym mój tata, z którym mam przyjemność mieszkać, mienił się pierwszym przeciwnikiem kotów w domu- u kogoś ok, można się pobawić i pogłaskać, ale w domu nigdy...
Nigdy nie mów nigdy...
Zgoda na sprowadzenie Bronka nie była łatwą sprawą. W końcu wypalił plan nr 3- ze łzami włącznie :)
Biedny słodki, stary kot, czy ma umrzeć w schronisku?
Jak pokazało życie- ostatnie o czym Bronek myśli to umieranie... I na szczęście. Może to zabrzmiało strasznie, ale kiedy Bronek do nas trafił, myśleliśmy że jest 3 łapami w grobie.
Chudy ( pers ważący 2 kilo), łysy (wygolony na 0), zasmarkany, słaby.
Praktycznie zamieszkał u weterynarza.
Często warunkiem przy adopcji psa jest tolerancja w stosunku do kotów. Tym razem ja pytałam czy kot toleruje psy :D
Bronek początkowo mieszkał w klatce kennelowej- przy 2 dużych psach, które nigdy nie mieszkały z kotem, takie 2 kilowe maleństwo nie miało by szans.
Każde pozytywne zachowanie psów w obecności kota było nagradzane. Oczy naokoło głowy, żeby psy nie zjadły „biednego kotecka”. Sama niewiele bym zrobiła, ale dzięki mej Woźnej, która behawiorem jest , udało się :)
Mijały dni, później tygodnie. Kot naturalnie wpasował się w nasz domowy krajobraz.
Kiedyś wrzuciłam na FB zdjęcie – Bronek trzymał łapę na ogonie Dzidzi (owczarka) z podpisem „ to je mój pies”. Moja Marzena skomentowała to w następujący sposób „ mój pies, później moje łóżko, a zaraz okaże się że wszyscy mieszkacie u Bronka”. Wtedy się z tego śmiałam, teraz już się nie śmieję.
Jeszcze rok temu myślałam, że nasza teraz już świętej pamięci Jaga jest królową domu. Nic bardziej mylnego. Jeśli ktoś nie mieszkał w kotem, nie wie czym/kim tak naprawdę jest kot.
Dowiedzieliśmy się że nasze marne istnienie miało początek tylko po to, aby służyć kotu i móc go wielbić.
Psy stoją w kolejce do miski z wodą, bo przecież „Pan i Władca” właśnie pije. Jedyne, w czym my śmiertelnicy możemy być pomocni to nałożenie jedzenia, sprzątanie sralni i ewentualnie wielbienie kota- wtedy kiedy ON sobie życzy.
No i jak się okazało – wszyscy mieszkamy u Bronka. On decyduje kiedy je, kiedy my mamy odstąpić JEMU nasze jedzenie, bądź też kiedy psy mają zostawić miskę i dać MU wyżreć wszystko co wpada w gusta...
Kiedyś naszym domem rządziły psy. Teraz miarą naszego życia są zapakowane z chirurgiczną precyzją paczuszki mrożonej wołowinki . Oczywiście dla kota. Bo jak nie ma wołowinki o 14tej to nie ma spania w nocy. Już nikogo nie obchodzi czy psy mają coś extra do karmy- bo jak nie dostaną to przecież nic się nie stanie. KOT musi mieć.
Zabawa w tramwaj ( rzucam się na drzwi- otwórz-wychodzę, po minucie powrót i tak z 15 razy, oczywiście ciemną nocą), miałczenie prosto w ucho o 3 w nocy „ bo mi się nudzi”, ostrzenie pazurków na meblach, bieganie o północy z tupotem stada słoni po całym domu- to teraz nasza codzienność.
Kiedy coś idzie nie po myśli Bronka- zemsta bywa słodka. A to wczepienie się pazurami- akurat w pidżamę- nigdy w spodnie „dzienne”- grubsze, z miną- mamo weź mnie na kolana. A to wyplucie całej zawartości miski na ścianę- „ohydna, dzisiaj nie będę tego jadł, mimo że wczoraj było pyszne”.
Bronek rzadko bawi się zabawkami. Dużo lepszy fun jest z psiego ogona. Można się na nim uwiesić, dyndać, ciągnąć, gryźć- „pies mój podwładny i tak nic mi nie zrobi...”
Zawsze śpi na poduszce- na tej, na której kiedyś spały psy. Jeśli chce spać na tej poduszce na której trzymamy głowę, wchodzi na nas uniemożliwiając oddychanie... Przecież to jego dom, jego miejsce, jego poduszka, jego pies...
Bronek udając słodkiego, bezbronnego kotecka przestawił całe nasze życie. Teraz wszystko idzie po JEGO MYŚLI.
Tłucze psy (nigdy z pazurami), dotyka nas łapą , jakby się nas brzydził, wybrzydza, domaga się swojego.
Kot zmienił nasze życie- na lepsze. Dowiedzieliśmy się, że żyjemy po to aby służyć komuś lepszemu od nas. Komuś kto nie zna zawiści, złośliwości, negatywnych emocji. Komuś , kto wyraża ekspresyjnie swe uczucia. Jak kocha to całym sobą.
Bo poza momentami, kiedy Bronek zamienia nasze życie w piekło, są też momenty, kiedy dziękuje nam za to że daliśmy mu dom.
Łasi się, mruczy, zaczepia do zabawy. Kładzie się na psach, bawi się ich częściami ciała. Nigdy boleśnie, zawsze tak, że można uciec, kiedy coś nie odpowiada.
Mimo, że ma mega złośliwy wyraz ryjka, tak naprawdę nas kocha. Za to że nie obchodziło nas to ile ma lat i na co jest chory. Za to że daliśmy mu dom, po tym jak ktoś wyrzucił go jak niepotrzbny śmieć.
Mimo że nie ma już dużo siły i energii, wciąż dokazuje, po to aby wywołać uśmiech na naszych twarzach lub rozruszać psy.
To chyba mój pierwszy i ostatni kot. Tak się mnie wydaje. Bo gdzie ja znajdę drugą taką uroczą mendę, która pokazała mi ( po raz kolejny), że te odrzucone, niechciane, brzydkie mają serce na łąpie.
Zaakceptował nas bez żadnych pytań. Wszystko było super – my, psy, mieszkanie, jedzenie ( na początku). Przyjął nas bezwarunkowo- Wy daliście mi dom, ja Was pokocham ( ale udowodnię Wam, że do tej pory nie mieliście komu służyć i kogo wielbić).

Zwierzętom jest obojętne to czy mamy 100 tyś na koncie, czy żyjemy od 1 do 1. Kochają nas za to że jesteśmy- nieważne, starzy czy młodzi, ładni czy brzydcy, biedni cz bogaci. Ważne że jesteśmy i potrafiliśmy wyciągnąć dłoń w kierunku pokiereszowanej przez życie łapy...

czwartek, 8 stycznia 2015

Ala


Ala - kolejna słodka, ukochana malamutka. Można zapomnieć o wszystkim, kiedy
wtula się twarz w jej futerko.Jest ciepła, puchata i namacalna. Jednak
kiedy odsuwam się i patrzę jej w oczy, czuję się jakby coś mnie
zmroziło. Smutek , który widzę jest tak ogromny i rzeczywisty, iż
dotyka samego środka duszy. Wszystko zamiera. Przez chwilę patrzę na
świat jej oczami. Oczami, które widza tylko czarno- białe kolory.
Oczami, zasnutymi mgłą przeszłości, która dawno temu złamała Aline
serce. Ona widzi tylko to co było, nie to co jest. Widzę psa, który boi
się własnego cienia, boi się zaufać i pokochać. Boi się uwierzyć,
że nie każdy człowiek jest potworem.
Gdzie znajdę dla niej dom? W moim łóżku miejsce już dawno jest na
deficycie.Co mam jej powiedzieć, jak pomóc? Jak odmienić życie psa,
któy już nigdy nie wróci do " normy"? Psa , który nie wie jak wygląda
normalność. Psa, który w człowieku widzi tylko diabła.Jak przekonać
kogoś, że Ala zasługuję na szansę? Jak znaleźć dom i ludzi, którzy
docenią jej wrażliwość i delikatność? Jak znaleźć kogoś, kto nie
zawiedzie jej i mojego zaufania?
Ala uczy się żyć na nowo. Poznaje uroki życia, biega, bawi się,
dokazuje. Wystarczy jednak jeden gest, słowo, osoba i Ala wraca do swojej
twardej skorupy, z której przez długi czas będzie bała się wyjść.
Czyja to wina? Na pewno nie jej. Kto i dlaczego ją skrzywdził, kto
złamał być może na zawsze prawdziwy malamuci charakter. Kto sprawił
,że Ala zapomniała jak być sobą, a pamięta jedynie cierpienie?
Kolejna zagwozdka - chciec pomóc psu, krótemu już być moze nie da się
już pomóc. Jak ktoś kiedyś powiedział- "ot fanaberia, zachciało mi
się pomagać psom".
Kiedy patrzę w jej oczy widzę dwa wielkie jeziora bezbrzeżnego smutku.
Widzi przeszłość, przyszłość czy może teraźniejszość? A może
widzi to, co dla nas jest niedostępne?
Ala to kolejne wyzwanie, kolejna część spłaty długu.
Mam nadzieję, że moja pożegnana dawno temu malamucia księżniczka ,
patrzy z góry i czuwa.  Czuwa nad tym, aby kolejna zbłąkana malamucia
istota znalazła swoje miejsce na ziemi .Miejsce przyjazne i WŁASNE, z
ludźmi , którzy w psie widzą coś więcej niż tylko rzecz, której ot tak można się pozbyć . Miejsce, gdzie
nie będzie musiała płacić cierpieniem, miejsce gdzie w końcu zagoją
się wszystkie rany.