Trafiłem tutaj przypadkiem. Mój właściciel nie zaplanował wszystkiego
dokładnie. Przywiązał mnie do drzewa zbyt cienkim sznurem. Przegryzłem
go. Zajęło mi to kilka dni. Bez wody i jedzenia- dałem radę. Nie
błąkałem się zbyt długo, złapali mnie.
Teraz mieszkam w schronisku, właśnie dziś mijają 3 lata. Codziennie to
samo. Rano karmienie, sprzątanie, później wybieg , znowu karmienie i
sprzątanie. Dni wloką się jeden za drugim. Jedyną rozrywką są ludzie
przychodzący nas oglądać. Bywają naprawdę ciekawe przypadki. Teraz po
kilku latach pobytu umiem ich już rozróżnić.
Część z nich to prawdziwi miłośnicy zwierząt. Krążą między boksami
mrucząc do psów ciepłym głosem. Przeważnie wybierają jednego szczęśliwca
i wychodzą aby za schroniskową bramą rozpocząć wspólną nową drogę
życia.
Drugi typ to „lalusie”. Kierując się dobrymi chęciami trafiają do
schroniska w poszukiwaniu „przyjaciela”. Po obejrzeniu kilku bardziej
drastycznych przypadków wychodzą samotnie aby nigdy już nie wrócić.
Następni to „napaleńcy”- przeważnie rodziny z dziećmi. Chodzą między
boksami szczebiocząc radośnie i wpychając paluchy pomiędzy kraty.
Entuzjazm z nich kipi. Po wielu ochach i achach w końcu wybierają psa.
Wychodzą razem , zadowoleni, tylko że ja już wiem że ich „szczęśliwiec”
wróci za tydzień-sam. Złamany traumatycznym przeżyciem, posiadaniem domu
„na chwilę” , zaszyje się w budzie, z której pewnie już nigdy nie
wyjdzie.
Czasami przychodzą ludzie których nazywam „aniołami”, przeważnie przychodzą samotnie.
W ich oczach czai się głęboki smutek. Są to ludzie którzy dobrze znają
smak samotności. Powody ich przyjścia bywają różne. Ale mają jedną
wspólną cechę-potrafią zrozumieć psa i pokochać go prawdziwą miłością.
Przeważnie wiedzą jak to jest nie mieć nic i dlatego tak dużo potrafią z
siebie dać. Psy które wychodzą z aniołami nie wracają już nigdy.
Czasami przychodzą ludzie z fundacji. Przeważnie wybierają psy w typie
rasy- tak zwanych szczęściarzy. Przypominasz jakąś rasę – masz farta.
Jesteś typowym pospolitym kundlem- masz dużo mniejsze szanse.
Przykłady na ludzi odwiedzających schron można mnożyć i mnożyć. Takie
wizyty to nasza jedyna rozrywka, z której nieraz czerpiemy niemałą
uciechę. Bywa że paniusie na szpileczkach , zemdlone zapachem schroniska
cieniutkim głosikiem pytają o „joreczka z rodowodem”. Zdarza się że
osiedlowe „karki” przychodzą aby adoptować „ostrego psa , najlepiej
amstafa albo pitbulla” i w ten sposób podbudować swoje zerowe ego.
Zawsze wtedy podziwiam pokerowe miny pracowników, którym nie pozostaje
tak naprawdę nic innego niż pusty śmiech. Opisane wyżej przypadki odsyła
się w kwitkiem.
Skoro już dobrnęliście tutaj pewnie chcielibyście poznać moją historię.
Żyję tutaj z etykietką psa -mordercy. Przyznaję, zapracowałem na nią.
Mam na koncie kilka pogryzień, ucieczki, stawienie się pracownikom.
Jednak nikomu nigdy nie zrobiłem prawdziwej krzywdy, moje „ofiary” nie
mają nawet blizn. Doskonale znam swoją siłę i wiem jak ugryźć żeby
zabolało ale tylko przez chwilę.
Prawda wygląda tak że ja chcę tu zostać. Chcę spędzić resztę życia za
kratami,w schroniskowym boksie. Mam tutaj ciszę, spokój -to czego chce
najbardziej. Nie przeszkadza mi nawet ta emocjonalna pustka...
Pokochałem raz człowieka. Miłością szczerą i dozgonną- poprostu psią.
Mówią że pierwsza miłość bywa tą ostatnią. Tak było w moim przypadku.
W zeszłym roku odwiedziła nasze schronisko pewna dziewczyna. Zatrzymała
się przy moim boksie. Stała długo nic nie mówiąc. Patrzyliśmy sobie w
oczy i oboje wiedzieliśmy że to jest „to”. Pomimo protestów i ostrzeżeń
pracowników wyprowadziła mnie z boksu i zabrała na spacer. Siedzieliśmy
całe popołudnie na łące w ciszy, ciesząc się swoją obecnością.
Przychodziła codziennie. Zawsze miała dla mnie dobre słowo i smaczny
kąsek. Trafiłem do raju. Rozpoczęła starania o adopcję. Nie było łatwo.
Miałem przyklejoną łatkę „groźny pies”. Zaliczaliśmy liczne próby i
testy. W końcu dostała zgodę. Nadszedł wielki dzień. W końcu ja też
miałem mieć dom.
Siedziałem jak na szpilkach. Nic nie zjadłem. Godzinami wpatrywałem się w drzwi.
Nie przyszła...
Mijały dni, później miesiące. Zobojętniałem na wszystko, już nawet nie
chciało mi się wychodzić z budy. Myślałem że to wszystko wkrótce się
skończy. Wtedy pojawił się On. Podszedł do mojego boksu mówiąc „Miała
rację, wyglądasz na prawdziwego bandytę”. Kucnął i zaczął snuć swoją
opowieść. Ania -dziewczyna która miała mnie adoptować- nie zapomniała o
mnie. Przyjechała w ten wyczekiwany przeze mnie dzień do schroniska. Nie
dotarła jednak nigdy a miejsce- na przejściu dla pieszych 300 m od
schroniska potrącił ją samochód. Ania zginęła na miejscu. On – jej mąż
-nie mógł mi tego wybaczyć. Minęły miesiące zanim przegrał walkę z samym
sobą i przyszedł żeby poznać psa, który tak mocno zawładnął sercem jego
żony.
Ze schroniska wyszliśmy razem. Potrzebowaliśmy się nawzajem. Ja
potrzebowałem domu a On kogoś kto zmniejszy pustkę po odejściu Ani.
Oczekujecie happy endu? Niestety tutaj go zabraknie.
Żyjemy obok siebie, obaj pogrążeni w żałobie po osobie która kiedyś nas
połączyła po to aby teraz na zawsze stanąć między nami....
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam i czekam n inne wpisy.
OdpowiedzUsuń