Zacznę od końca- Jetre ma znów swój wymarzony, bezpieczny i szczęśliwy dom.
Jeszcze niedawno przebywał w miejscu zwanym szumnie schroniskiem. Gdybym
była reżyserem , właśnie to miejsce wybrałabym do nakręcenia filmu-
psiego horroru. Ciasne ciemne klatki w starym, walącym się budynku .
Zero świeżego powietrza, zero światła, zero nadziei. Raz na czas podana z
wielką łaską miska byle jakiego jedzenia. Woda- raz zielona, raz żadna.
Miejsce gdzie nawet diabeł nie chce mówić dobranoc. Dziesiątki psów
czekających jeszcze na lepsze jutro, które niestety prawdopodobnie nigdy
nie nadejdzie. Gdzieś w tym wszystkim Jetre- kiedyś owczarek niemiecki.
Dzisiaj wrak psa w ciężkim do określenia szaro- burym kolorze. Sierść,
kiedyś długa i lśniąca, dziś skołtuniona, pozlepiana. Oczy, kiedyś
bystre i błyszczące, dzisiaj matowe i puste. Ciężko określić jego wiek.
Zniszczony życiem, ciężkimi warunkami. Zerowe szanse na adopcję- w tym
„schronisku „ nie ma odwiedzających. Psy zmęczone codzienną rutyną,
walką o przetrwanie. Dzień za dniem, każdy taki sam. Bezsilne
szczekanie, wycie, ciche prośby, wołania których nikt nie usłyszy.
Miejsce o którym pozornie wszyscy zapomnieli. Pełne smutnych historii,
psich dramatów, większych lub mniejszych. Zapomniane. Zapomniane przez
Boga i przez człowieka.
Jedna krótka wizyta która zmieniła wszystko. Los chciał że akurat
przejazdem w tamtych okolicach była pewna osoba działająca w potężnej
pro-zwierzęcej organizacji. Wystarczyło jej kilkanaście minut aby
wprawnym okiem ocenić warunki, stan zwierząt , jednym słowem
całokształt.
Kilka telefonów, szybkie działania, wielka afera. Skończyło się
szczęśliwie- szczęśliwie dla tych psów które jeszcze żyły. Tłumy ludzi,
sznury samochodów. W tydzień wszystkie psy opuściły pseudo schronisko.
Fundacje, Stowarzyszenia, prywatni ludzie spieszący na pomoc tym,
którzy sami sobie pomóc nie są w stanie- czworonogom. Policja,
prokuratura, sądy. Rzadkie w Polsce wyroki skazujące. Skończyła się psia
gehenna. Zostały puste mury , w których hulający wiatr jeszcze przez
długie lata powtarzał historię tych którym się udało i tych którzy nie
dożyli szczęśliwego zakończenia.
Gdzieś w tym wszystkim Jetre- zagubiony, stłamszony, cichy. Jako jeden z
wielu trafił do lecznicy. Gruntownie obejrzany, przebadany. Podczas
dokładnych oględzin znaleziono w jego uchu tatuaż.
Życie Jerte wisiało jednak na włosku, zajęto się sprawami
najpilniejszymi. Minęły dni, później tygodnie. W końcu ktoś przypomniał
sobie o tatuażu. Wykonano telefon do Związku Kynologicznego ,
odnaleziono hodowlę, później właściciela. Osoba która dzwoniła do
właścicieli twierdzi że nigdy tej rozmowy nie zapomni. Najpierw
niedowierzanie, później nieśmiała nadzieja i w końcu wybuch radości.
Podniesione głosy, płacz przez łzy, wielkie emocje.
Od telefonu do przyjazdu właścicieli minęły 4 godziny. Przyjechali wszyscy- rodzice, dzieci, wnuki.
Jetre zaginął 5 lat wcześniej. Kupiony z hodowli jako szczenię, długo
wyczekiwany i wymarzony. Zniknął w przeciągu kilku minut . Do dziś nie
wiadomo jak to się stało. Zostawiony na ogrodzonej posesji. Przepadł bez
śladu. Wielomiesięczne poszukiwania nie dały żadnych rezultatów.
Ogłoszenie bez odpowiedzi, tysiące rozklejonych plakatów, dziesiątki
wizyt w różnych schroniskach.
Czy tak musiało być? Jetre nie został nigdy zachipowany, nie miał
adresówki. Pech chciał że trafił do pseudo schroniska, oddalonego o
kilkaset kilometrów od jego miejsca zamieszkania. Nigdy nie dowiemy jak
to się stało.
Wizyty właścicieli w klinice nie zostanie nigdy zapomniana przez
tamtejszy personel. Szczekanie i wycie psa, który dawno temu odszedł z
ludzkiego życia ale tak naprawdę nigdy nie opuścił ludzkich serc. Łzy
wylane z żalu za straconymi latami i wielka radość z odzyskanej
niespodziewanie przyjaźni.
Dzisiaj Jetre jest szczęśliwym psem. Nikomu nie przeszkadza siwizna na
jego brodzie, pokrzywione łapy i powolny chód. Tylko czasami, kiedy
zapatrzy się gdzieś w dal , w jego oczach można dostrzec odbicie lat ,
kiedy nie miał nic, nawet nadziei...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz