poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Bajka- historia suczki z pseudohodowli.

Bajka przyszła na świat kiedy wszystko budziło się do życia, urodziła się na wiosnę. Wraz z piątką rodzeństwa i troskliwą matką spędzała dni dokazując lub leniwie wylegując się w ogrodzie, ogrzewana pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Niczego nie brakowało jej do ideału psiego szczęścia.
Bajka rosła, rozwijała się, poznawała świat. Nadszedł dzień kiedy miała zostać zabrana do swojego nowego domu. Początkowo suczka była trochę przerażona nowym środowiskiem, wszystko co było jej znane zniknęło. Musiała nauczyć się żyć z dala od domu, matki, rodzeństwa.
Jednak nowi, kochający, wyrozumiali właściciele sprawili iż Bajka przeszła pierwszy okres w nowym domu bezboleśnie. Uczyła się zasad życia w ludzkim stadzie, praw i reguł obowiązujących w nowym domu. Zaakceptowała nowe warunki, pokochała swoich właścicieli.
Mijały dni, miesiące a później lata. Bajka dorosła, dojrzała. Kochała swoją rodzinę całym psim sercem.
Bajka była pięknym psem. Niestety uroda stała się jej przekleństwem. Pewnego pięknego wiosennego dnia została skradziona z posesji swoich właścicieli. Trafiła do pseudohodowli.
Miłość, bezpieczeństwo i szacunek zamieniła na ciasny boks i budę z gnijącą szmatą zamiast koca.
Początkowo próbowała się buntować. Za wszelką cenę chciała uciec aby wrócić w miejsce gdzie po raz ostatni była szczęśliwa- do domu. Jednak jej oprawca- kat „hodowca” miał swoje sposoby na psy takie jak Bajka. „ Każdego psa da się złamać, wystarczy tylko wiedzieć gdzie uderzyć „ mawiał. Powoli w Bajce gasła wola życia. Dni, wciąż takie same wlokły się jeden za drugim.
Nie było żadnych nadziei ani szans na poprawę losu.
Bajka z godnością znosiła swój los. Co pół roku rodziła szczeniaki, traktowana jak maszynka do robienia pieniędzy. Żywiona nieregularnie, byle jak. Poznała głód, ból, samotność.
Właściciele nie mięli pojęcia co stało się z ich psem. Miesiące żmudnych poszukiwań przyniosły tylko kolejne rozczarowania i płonne nadzieje. Jedna miłość- pies i człowiek- tyle złamanych serc...
Po kilku latach organizm Bajki skatowany ciągłymi porodami, niedożywieniem i brakiem podstawowej opieki zaczął się buntować.
Suczka zaczęła chudnąć, chorowała, nie mogła już mieć szczeniaków.
Stała się więc niepotrzebna. „Hodowca” załatwił sprawę po swojemu.
Ciężko pobitą, skatowaną Bajkę znalazł w lesie przypadkowy człowiek.
„ Hodowca” tym razem nie dokończył roboty.
Bajka została przewieziona do lecznicy, udzielono jej natychmiast pomocy. Zaalarmowane zdarzeniem organizacje prozwierzęce rozpoczęły akcję mającą na celu odnalezienie oprawcy.
Udało się odnaleźć hodowcę, w toku postępowania zostały mu odebrane wszystkie psy, nałożono na niego wysoką grzywnę.
Ale czy to pomogło jednej z jego ofiar- Bajce?
Po tatuażu odnaleziono hodowlę z której pochodziła Bajka a dzięki hodowli odnaleziono właścicieli.
Spotkanie Bajki ze swoją tak dawno utraconą rodziną było bardzo smutne. Wszyscy płakali, także Bajka. Płakała cicho po psiemu, za tym wszystkim co miała i co zostało jej tak brutalnie odebrane.
Bajka mimo licznych obrażeń miała ogromną wolę życia, powoli wracała do zdrowia.
Wróciła do swojego dawnego domu, jednak nic nie było już takie jak kiedyś.
Wyniszczona latami życia w bardzo ciężkich warunkach, ciągłym strachu i pod jarzmem przemocy stała się cieniem psa którym była kiedyś. Odwiedzała stare kąty, patrzyła na miejsca w których kiedyś była tak bardzo szczęśliwa. Puste oczy przesuwały się po kiedyś tak bardzo kochanych twarzach nie znajdując już żadnego punktu zaczepienia.
Kolejnej wiosny Bajka się poddała, pewnego ranka nie wstała już z posłania.
Szybka decyzja, klinika, badania. Bajce otworzyły się stare rany, dostała wewnętrznego krwotoku.
Nie było żadnych szans.
Zasnęła w otoczeniu kochających ją ludzi, do końca trzymana przez właścicielkę za wielką czarną, podpalaną łapę.
Bajka podobno jest teraz szczęśliwa, biega sobie po zielonych łąkach, nie czuje bólu, smutku. Znowu jest młoda i zdrowa, czeka na tych których zostawiła i kochała.
Tylko czy ta świadomość jest w stanie otrzeć łzy zrozpaczonym właścicielom, którzy pod rozłożystym dębem grzebią właśnie swojego ukochanego psa. Oczekiwanego przez tyle miesięcy, wymarzonego, odebranego im i zniszczonego przez potwora w ludzkiej skórze.
Bajka-imię nadane aby pomóc przeznaczeniu i uczynić psie życie Bajką w tym wypadku okazało się okrutną ironią .
Kolejna bolesna lekcja udzielona przez życie, kolejna historia w której najwyższą cenę zapłaciła istota najbardziej niewinna-pies.

Jetre- psia historia o słodko- gorzkim zakończeniu, niekoniecznie prawdziwa lecz prawdopodobna.

Zacznę od końca- Jetre ma znów swój wymarzony, bezpieczny i szczęśliwy dom.
Jeszcze niedawno przebywał w miejscu zwanym szumnie schroniskiem. Gdybym była reżyserem , właśnie to miejsce wybrałabym do nakręcenia filmu- psiego horroru. Ciasne ciemne klatki w starym, walącym się budynku . Zero świeżego powietrza, zero światła, zero nadziei. Raz na czas podana z wielką łaską miska byle jakiego jedzenia. Woda- raz zielona, raz żadna.
Miejsce gdzie nawet diabeł nie chce mówić dobranoc. Dziesiątki psów czekających jeszcze na lepsze jutro, które niestety prawdopodobnie nigdy nie nadejdzie. Gdzieś w tym wszystkim Jetre- kiedyś owczarek niemiecki. Dzisiaj wrak psa w ciężkim do określenia szaro- burym kolorze. Sierść, kiedyś długa i lśniąca, dziś skołtuniona, pozlepiana. Oczy, kiedyś bystre i błyszczące, dzisiaj matowe i puste. Ciężko określić jego wiek. Zniszczony życiem, ciężkimi warunkami. Zerowe szanse na adopcję- w tym „schronisku „ nie ma odwiedzających. Psy zmęczone codzienną rutyną, walką o przetrwanie. Dzień za dniem, każdy taki sam. Bezsilne szczekanie, wycie, ciche prośby, wołania których nikt nie usłyszy.
Miejsce o którym pozornie wszyscy zapomnieli. Pełne smutnych historii, psich dramatów, większych lub mniejszych. Zapomniane. Zapomniane przez Boga i przez człowieka.
Jedna krótka wizyta która zmieniła wszystko. Los chciał że akurat przejazdem w tamtych okolicach była pewna osoba działająca w potężnej pro-zwierzęcej organizacji. Wystarczyło jej kilkanaście minut aby wprawnym okiem ocenić warunki, stan zwierząt , jednym słowem całokształt.
Kilka telefonów, szybkie działania, wielka afera. Skończyło się szczęśliwie- szczęśliwie dla tych psów które jeszcze żyły. Tłumy ludzi, sznury samochodów. W tydzień wszystkie psy opuściły pseudo schronisko. Fundacje, Stowarzyszenia, prywatni ludzie spieszący na pomoc tym, którzy sami sobie pomóc nie są w stanie- czworonogom. Policja, prokuratura, sądy. Rzadkie w Polsce wyroki skazujące. Skończyła się psia gehenna. Zostały puste mury , w których hulający wiatr jeszcze przez długie lata powtarzał historię tych którym się udało i tych którzy nie dożyli szczęśliwego zakończenia.
Gdzieś w tym wszystkim Jetre- zagubiony, stłamszony, cichy. Jako jeden z wielu trafił do lecznicy. Gruntownie obejrzany, przebadany. Podczas dokładnych oględzin znaleziono w jego uchu tatuaż.
Życie Jerte wisiało jednak na włosku, zajęto się sprawami najpilniejszymi. Minęły dni, później tygodnie. W końcu ktoś przypomniał sobie o tatuażu. Wykonano telefon do Związku Kynologicznego , odnaleziono hodowlę, później właściciela. Osoba która dzwoniła do właścicieli twierdzi że nigdy tej rozmowy nie zapomni. Najpierw niedowierzanie, później nieśmiała nadzieja i w końcu wybuch radości. Podniesione głosy, płacz przez łzy, wielkie emocje.
Od telefonu do przyjazdu właścicieli minęły 4 godziny. Przyjechali wszyscy- rodzice, dzieci, wnuki.
Jetre zaginął 5 lat wcześniej. Kupiony z hodowli jako szczenię, długo wyczekiwany i wymarzony. Zniknął w przeciągu kilku minut . Do dziś nie wiadomo jak to się stało. Zostawiony na ogrodzonej posesji. Przepadł bez śladu. Wielomiesięczne poszukiwania nie dały żadnych rezultatów. Ogłoszenie bez odpowiedzi, tysiące rozklejonych plakatów, dziesiątki wizyt w różnych schroniskach.
Czy tak musiało być? Jetre nie został nigdy zachipowany, nie miał adresówki. Pech chciał że trafił do pseudo schroniska, oddalonego o kilkaset kilometrów od jego miejsca zamieszkania. Nigdy nie dowiemy jak to się stało.
Wizyty właścicieli w klinice nie zostanie nigdy zapomniana przez tamtejszy personel. Szczekanie i wycie psa, który dawno temu odszedł z ludzkiego życia ale tak naprawdę nigdy nie opuścił ludzkich serc. Łzy wylane z żalu za straconymi latami i wielka radość z odzyskanej niespodziewanie przyjaźni.
Dzisiaj Jetre jest szczęśliwym psem. Nikomu nie przeszkadza siwizna na jego brodzie, pokrzywione łapy i powolny chód. Tylko czasami, kiedy zapatrzy się gdzieś w dal , w jego oczach można dostrzec odbicie lat , kiedy nie miał nic, nawet nadziei...

Schronisko-oczami psa

Trafiłem tutaj przypadkiem. Mój właściciel nie zaplanował wszystkiego dokładnie. Przywiązał mnie do drzewa zbyt cienkim sznurem. Przegryzłem go. Zajęło mi to kilka dni. Bez wody i jedzenia- dałem radę. Nie błąkałem się zbyt długo, złapali mnie.
Teraz mieszkam w schronisku, właśnie dziś mijają 3 lata. Codziennie to samo. Rano karmienie, sprzątanie, później wybieg , znowu karmienie i sprzątanie. Dni wloką się jeden za drugim. Jedyną rozrywką są ludzie przychodzący nas oglądać. Bywają naprawdę ciekawe przypadki. Teraz po kilku latach pobytu umiem ich już rozróżnić.
Część z nich to prawdziwi miłośnicy zwierząt. Krążą między boksami mrucząc do psów ciepłym głosem. Przeważnie wybierają jednego szczęśliwca i wychodzą aby za schroniskową bramą rozpocząć wspólną nową drogę życia.
Drugi typ to „lalusie”. Kierując się dobrymi chęciami trafiają do schroniska w poszukiwaniu „przyjaciela”. Po obejrzeniu kilku bardziej drastycznych przypadków wychodzą samotnie aby nigdy już nie wrócić.
Następni to „napaleńcy”- przeważnie rodziny z dziećmi. Chodzą między boksami szczebiocząc radośnie i wpychając paluchy pomiędzy kraty. Entuzjazm z nich kipi. Po wielu ochach i achach w końcu wybierają psa. Wychodzą razem , zadowoleni, tylko że ja już wiem że ich „szczęśliwiec” wróci za tydzień-sam. Złamany traumatycznym przeżyciem, posiadaniem domu „na chwilę” , zaszyje się w budzie, z której pewnie już nigdy nie wyjdzie.
Czasami przychodzą ludzie których nazywam „aniołami”, przeważnie przychodzą samotnie.
W ich oczach czai się głęboki smutek. Są to ludzie którzy dobrze znają smak samotności. Powody ich przyjścia bywają różne. Ale mają jedną wspólną cechę-potrafią zrozumieć psa i pokochać go prawdziwą miłością. Przeważnie wiedzą jak to jest nie mieć nic i dlatego tak dużo potrafią z siebie dać. Psy które wychodzą z aniołami nie wracają już nigdy.
Czasami przychodzą ludzie z fundacji. Przeważnie wybierają psy w typie rasy- tak zwanych szczęściarzy. Przypominasz jakąś rasę – masz farta. Jesteś typowym pospolitym kundlem- masz dużo mniejsze szanse.
Przykłady na ludzi odwiedzających schron można mnożyć i mnożyć. Takie wizyty to nasza jedyna rozrywka, z której nieraz czerpiemy niemałą uciechę. Bywa że paniusie na szpileczkach , zemdlone zapachem schroniska cieniutkim głosikiem pytają o „joreczka z rodowodem”. Zdarza się że osiedlowe „karki” przychodzą aby adoptować „ostrego psa , najlepiej amstafa albo pitbulla” i w ten sposób podbudować swoje zerowe ego. Zawsze wtedy podziwiam pokerowe miny pracowników, którym nie pozostaje tak naprawdę nic innego niż pusty śmiech. Opisane wyżej przypadki odsyła się w kwitkiem.
Skoro już dobrnęliście tutaj pewnie chcielibyście poznać moją historię.
Żyję tutaj z etykietką psa -mordercy. Przyznaję, zapracowałem na nią. Mam na koncie kilka pogryzień, ucieczki, stawienie się pracownikom. Jednak nikomu nigdy nie zrobiłem prawdziwej krzywdy, moje „ofiary” nie mają nawet blizn. Doskonale znam swoją siłę i wiem jak ugryźć żeby zabolało ale tylko przez chwilę.
Prawda wygląda tak że ja chcę tu zostać. Chcę spędzić resztę życia za kratami,w schroniskowym boksie. Mam tutaj ciszę, spokój -to czego chce najbardziej. Nie przeszkadza mi nawet ta emocjonalna pustka...
Pokochałem raz człowieka. Miłością szczerą i dozgonną- poprostu psią. Mówią że pierwsza miłość bywa tą ostatnią. Tak było w moim przypadku.
W zeszłym roku odwiedziła nasze schronisko pewna dziewczyna. Zatrzymała się przy moim boksie. Stała długo nic nie mówiąc. Patrzyliśmy sobie w oczy i oboje wiedzieliśmy że to jest „to”. Pomimo protestów i ostrzeżeń pracowników wyprowadziła mnie z boksu i zabrała na spacer. Siedzieliśmy całe popołudnie na łące w ciszy, ciesząc się swoją obecnością. Przychodziła codziennie. Zawsze miała dla mnie dobre słowo i smaczny kąsek. Trafiłem do raju. Rozpoczęła starania o adopcję. Nie było łatwo. Miałem przyklejoną łatkę „groźny pies”. Zaliczaliśmy liczne próby i testy. W końcu dostała zgodę. Nadszedł wielki dzień. W końcu ja też miałem mieć dom.
Siedziałem jak na szpilkach. Nic nie zjadłem. Godzinami wpatrywałem się w drzwi.
Nie przyszła...
Mijały dni, później miesiące. Zobojętniałem na wszystko, już nawet nie chciało mi się wychodzić z budy. Myślałem że to wszystko wkrótce się skończy. Wtedy pojawił się On. Podszedł do mojego boksu mówiąc „Miała rację, wyglądasz na prawdziwego bandytę”. Kucnął i zaczął snuć swoją opowieść. Ania -dziewczyna która miała mnie adoptować- nie zapomniała o mnie. Przyjechała w ten wyczekiwany przeze mnie dzień do schroniska. Nie dotarła jednak nigdy a miejsce- na przejściu dla pieszych 300 m od schroniska potrącił ją samochód. Ania zginęła na miejscu. On – jej mąż -nie mógł mi tego wybaczyć. Minęły miesiące zanim przegrał walkę z samym sobą i przyszedł żeby poznać psa, który tak mocno zawładnął sercem jego żony.
Ze schroniska wyszliśmy razem. Potrzebowaliśmy się nawzajem. Ja potrzebowałem domu a On kogoś kto zmniejszy pustkę po odejściu Ani.
Oczekujecie happy endu? Niestety tutaj go zabraknie.
Żyjemy obok siebie, obaj pogrążeni w żałobie po osobie która kiedyś nas połączyła po to aby teraz na zawsze stanąć między nami....

PIGI ZWANA WIEŚNIARĄ

Pamiętam ją dokładnie taką jak na powyższym zdjęciu. Wesoła, roześmiana wariatka. Sprytna, diablo inteligentna. Pełna nadziei na lepsze jutro i własny, szczęśliwy dom. Tygodnie , później miesiące niegasnącej wiary. Wielkie umiłowanie dla życia powoli zabijane przez bezbarwną codzienność i ludzką głupotę. Pierwsza adopcja, wielkie szczęście, wielkie nadzieje. Dom na chwilę a później powrót do hotelu z biletem "pies morderca". Pigi zawiniła tym że urodziła się amstaffem, psem o wielkiej sile fizycznej i wielkim sercu. Podobno była niebezpieczna. Okazało się to prawdą, była niebezpieczna-potrafiła ukraść serce.
Druga adopcja, znowu radość, tym razem ostrożna, ciągłe telefony, pytania.
Pigi wróciła do nas po 3 tygodniach, odebrana z domu "cudownego inaczej".
W życiu każdego z nas przychodzi taki moment kiedy wydaje się że już niewarto się starać. Przykład Pigi pokazuje że nie tylko my jako ludzie zmagamy się z takimi problemami.
Pigi zrezygnowała. Zrezygnowała z życia, z wiary w lepsze jutro. Poddała się. Zaczęła chorować, drastycznie schudła. Patrząc na nią każdego dnia odnosiliśmy wrażenie że Pigi nie chce już żyć...
Pokochana mimo wszystko miała swojego anioła stróża.
Gosia- przychodziła do Pigi co 2 dni , z dokładnością jak w szwajcarskim zegarku. Wyprowadzała ją na spacery aby chociaż na chwilę przerwać codzienną rutynę. Kochała, zachęcała do ruchu, wysiłku. Godziny gosinej pracy i trudu opłaciły się, Pigi powoli wracała do świata żywych , wracała do nas.
Mimo że nikt nie powiedział tego na głos w wielu głowach kołatały się myśli że Pigi zostanie u nas na dożywocie. Paradoks- młoda, ładna, inteligentna, nieagresywna. Ludzie powinni się o nią bić, lecz telefon milczał jak zaklęty.
Którejś soboty Woźna odebrała telefon w sprawie Pigi. Nie podeszłyśmy do tego z jakimś większym entuzjazmem. Co jakiś czas ktoś dzwonił, jednak kończyło się tylko na telefonach. Być może za bardzo popadliśmy w rutynę , chcieliśmy aby Pigi tryskała radością i wiarą w lepsze jutro sami nie wierząc że coś może się w jej życiu zmienić...
A jednak. Ten ostatni telefon był strzałem w dziesiątkę- to byli Pigisini ludzie. Pokochali ją bez żadnych warunków i wymagań. Miłością szczerą i bezinteresowną, taką jaką potrafią kochać tylko szczególni ludzie.
Pigi ma teraz swój dom, swoich ludzi, swój świat.
Ciekawe czy myśli czasami o nas. A może czasem śni jej się osoba która dała jej szansę na lepsze życie, osoba której oczy podejrzanie błyszczały w dniu kiedy Pigi znalazła w końcu swoje miejsce na ziemi.
Osoba o sercu tak wielkim że kiedy pojawi się następna Pigi , być może w innym wcieleniu, obdarzy ją uczuciem tak szczerym jak naszą Wieśniarę i da szansę na nowe życie...

MISIA BATMANKA

Kolejny pies z łątką „rottweiler-morderca”. Podobnie jak Pola , Misia mordowała uczuciem.
Misia z niewiadomych przyczyn trafiła do schroniska. Zbyt delikatna aby dać sobie radę w schroniskowych warunkach zachorowała. Trafiła do domu tymczasowego. Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie, pomimo najlepszych chęci opiekunki Misia musiała opuścić swoją chwilową „przystań”. Trafiła do nas do hotelu. Misia to jeden z psów, które nie sprawiały żadnych problemów. Czyściutka, grzeczna ,posłuszna. Razem żyliśmy z dnia na dzień , czekając na cud i dom. Niestety ani jedno ani drugie nie nadchodziło. Misia mieszkała u nas ponad pól roku.
Ona przyzwyczaiła się do nas a my do niej. Kochała nasz szczerą, czarną-podpalaną miłością. Tak wsiąkła w hotelowy krajobraz że ciężko było sobie wyobrazić dzień, kiedy nie przywitają nas wielkie, powiewające Misine uszy. Wydawało się że tak jest dobrze, jednak hotelowy boks to nie prawdziwy dom.
Kiedy wydawało się że Misia już na zawsze zasili nasze szeregi, nadeszła informacja że są osoby chętne, aby adoptować Misię.
Aby się nie rozpisywać- Misia zamieszkała pod Opolem, otrzymała ważną funkcję stróża – obrońcy. I tylko czasami zastanawiam się, czy Misia, przemierzając swoje nowe ścieżki wraz ze z życiowym towarzyszem Yorgiem , zatrzymuje się czasem na chwilę, tak jak my aby przypomnieć sobie czas który było nam dane dzielić .

ZUZANKA

Zuzanka przyjechała do nas z Kielc. Została znaleziona w samym środku mroźnej zimy. Błąkała się po cmentarzu. Wszystko wskazywało na to że niedługo przed znalezieniem Zuzanka się oszczeniła. Co stało się z jej dziećmi? Prawdopodobnie zamarzły.
Po przyjeździe do hotelu wycieńczona, zmęczona życiem na ulicy Zuzanka powoli wracała do formy. Pamiętam doskonale e jak biegała skąpana w promieniach zimowego słońca, ubrana w słodki zielony kombinezonik.
Spragniona kontaktu z człowiekiem, zawsze chętna do zabaw i pieszczot. Zachowywała się jakby dopiero odkrywała świat w którym istnieją także dobrzy ludzie. Przyuczana przez Gosię do zasad wielkomiejskiego życia okazała się nad wyraz pojętną uczennicą. Zero agresji, sama słodycz, gotowa przybiec w podskokach na każde zawołanie.
Domu dla Zuzanki szukało wiele osób, wciąż zastanawiając się jakim cudem (albo pechem) taki pies jak ona wciąż jest bezdomny. W nasze wspólne życie wkradła się rutyna. Zuzanka po prostu była -po cichutku czekając na nowy dom.
Także w przypadku Zuzanki okazało się że są na świecie ludzie z sercem tak wielkim że ciężko to opisać. Państwo chętni na adopcję przebyli wiele kilometrów aby poznać swoją przyszłą (jak się okazało) podopieczną. Równo w dwa tygodnie po odwiedzinach, Zuzanka opuściła hotel i nigdy już tu nie wróci. Dom w którym mieszka to dom o jakim marzy każda osoba szukająca szczęśliwej przystani dla swoich czworonożnych podopiecznych.