Kartkować przeszłość. Obserwować
i wspominać linijkę po linijce, stronę po stronę, tak jak dzień
po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku.
Nie ma już tupotu małych stóp. Nie
ma drapania w głowę w środku nocy w celu przepłoszenia z TEJ
poduszki. Nie ma jęczenia pod drzwiami. Nie ma terroru i nakazów
małej twardej łapy.
Nie ma małych misek w kuchni, nie ma
małego worka karmy, nie ma małych tabletek.
W zasadzie nie ma już nic małego,
zostało wszystko to co duże i ciche.
To tak jakby inna rzeczywistość.
Ostatnie 14 lat, mimo innych czterołapów w domu, było
podporządkowane uroczo wrednej, czarnej królowej.
Teraz wszystko odbywa się tak jak
powinno, bez pazura, bez iskry, bez emocji.
Nikt nie postraszy zębami, nikt nie
zawarczy w obronie tego co należy do NIEGO, nikt porządnie nie
sterroryzuje.
Pamiętam czasy kiedy byłyśmy we 2.
Ja nie miałam bladego pojęcia o psach a Ty płaciłaś za moją
głupotę. To było tyle lat temu.... Bez słowa skargi przyjęłaś
psiego bachora, nauczyłaś go życia, zasad podporządkowania się
Twej łapie. Później przyjęłaś kolejnego psa. Z wielką
cierpliwością, otwartym sercem. Tak jakbyś wiedziała, że oni tak
jak Ty kiedyś zostali kopnięci w tyłek przez życie. Że nie mają
niczego poza nami. Byłaś cierpliwa, wyrozumiała ale twarda. Szybko
pokazałaś kto rządzi w domu. Mimo że dzieliło Was ponad 30 kg to
Ty zawsze stawiałaś na swoim.
Brana na rączki, niuńkana,
wypieszczona grałaś im na nosie. Ale w ciężkich chwilach to Ty
pokazywałaś im którą drogę wybrać. Ustępowałaś, uczyłaś.
Niby skakałaś im do gardeł, kiedy
uznałaś że postępują nie po TWOJEJ myśli Kradłaś co mogłaś,
wszystko było Twoje. Podobno psy nie myślą abstrakcyjnie, nie
rozumieją że jeden ze stara umiera. Rozumieją, że odchodzi. Twoje
bachory, psy które pomogłaś mi wychować i którym pokazałaś jak
żyć zniknęły po Twoim odejściu.
Przez parę dni nie miałam psów.
Leżały jak placki, bez ruchu. Wychodziły na spacer a później
cały czas gapiły się w ścianę.
Wszystko wraca do normy, przeszkadza
tylko cisza, przerywana szczekaniem Lemona kiedy ktoś zadzwoni do
drzwi.
Ja wciąż dziwię się, że szczek
brzmi tak a nie inaczej. To Ty zawsze wiodłaś prym w darciu ryjka.
Teraz trzeba poukładać wszystko na
nowo. Nikt nie mówił że będzie łatwo.
Tylko co mam teraz zrobić?
Podziękować ludziom, którzy pomogli
mi podjąć decyzję? Siedzieć i płakać za czymś co odeszło i
już nie wróci? Wspominać i oglądać zdjęcia?
Nie wiem. Nie znam odpowiedzi. Wiem, że
Ciebie już nie ma i wszystko się zmieniło. Może na lepsze- każde
doświadczenie nas wzbogaca a Ty już nie cierpisz. Może na gorsze-
czegoś zabrakło.
Mówią że czas leczy rany- kłamią.
Pozdrów ode mnie Izi - na pewno
przepychacie się pupskami na psim tronie.
Dziękuję. Dziękuję i przepraszam.
Jak to szło?
"Złamane serce me
na nitce dynda się"
Jak to szło?
"Złamane serce me
na nitce dynda się"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz